Czemu finał 6. sezonu „Gry o Tron” był poprawny, ale nie zaskakujący #bylemwidzialemoceniam [SPOILERY]

Ostrzegam, że nie obyło się bez spoilerów z odcinków 9. i 10., a więc czytacie na własną odpowiedzialność.

 

Na samym początku powiem, że od 9. odcinka byłem „zawiedziony” pozytywnymi rozwiązaniami w serialu. Wiadomo, lubimy szczęśliwe zakończenia historii, jednak pamiętajmy, że Gra o tron to Gra o tron i bardziej po twórcach spodziewalibyśmy ponownej śmierci Jona, mimo kurczowego trzymania  kciuków w nadziei na porażkę Ramsey’a. A tu bach, właściwie wszystko po naszej myśli. Na dokładkę nakarmimy ogary by już ostatecznie zakończyć wątek.

Przyznam szczerze, oglądałem odcinek 10. z uśmiechem na ustach od samego początku. Spodziewałem się czegoś mocnego, dużego i zapierającego dech w piersiach. Dostałem jedynie odcinek poprawny, dobry. Może przesadzam z opinią, ale Gra o tron przyzwyczaiła nas do tego, że po finałach można i nawet trzeba oczekiwać więcej. Wiem, że zostały tylko 2 sezony do zakończenia całej historii, jednak spodziewałem się czegoś bardziej rozłożonego w czasie. Na pewno czegoś bardziej rozłożonego w czasie niż mimo wszystko dość przewidywalne wysadzenie septu z całym tłumem w środku, na czele z Wielkim Wróblem. Przy okazji zostaliśmy pozbawieni większości rodu Tyrellów, który nie dodawał zbyt wiele do fabuły, jednak był przyjemny i wyraziście przedstawiony (duży plus dla twórców za postać Margaery, która perfekcyjnie udawała przemianę w religijną fanatyczkę, ogromny minus za jej bezsensowną śmierć). Scenarzyści jednak szybko nadrobili u mnie swoją gafę, przedstawiając samobójstwo Tommena. Proste, szybkie, pod wpływem emocji. Ani trochę nie wymuszone. Mimo, że nic do dzieciaka tak właściwie nie miałem (poza tym, że myślał częściej inną częścią ciała niż należy) to spodobało mi się to w jaki sposób umarł. Jeeez, trochę strasznie to brzmi 😀 Nie jestem tylko pewnie czy Cersei była przygotowana na samobójstwo syna i na to, że ona obejmie władzę, ale nie wydawała się smutna czy zła z tego powodu 😉

Mam wrażenie, że odcinek miał problem z poczuciem czasu i odległości. W Cytadelii nie mają pojęcia o tym, że Nocna Straż ma innego dowódcę, ale Varys podróżuje z prędkością światła i przenosi się w 10 minut z Dorne do Meereen, a podróż Jaime’go do Królewskiej Przystani zajmuje tyle, że nie opadł jeszcze dym z septu. F*ck logic

Teoretycznie fajne rozwiązanie wątku Freya. Teoretycznie. Dla mnie już po tym jak powiedział dziewczynie, że jej nie zna, było jasne że to Arya. Okej, niespodziewane było to, że tak szybko dotarła do Westeros, że tak szybko uknuła zemstę i tak szybko ją wykonała. Ale mimo wszystko przewidywałem, że to nastąpi prędzej czy później. Arya zdobyła odpowiednie szkolenie w Bravos i podejrzewam, że nie wróci do Winterfell dopóki jej lista się nie przerzedzi.

Istotny dla dalszej akcji serialu jest wątek Brana, od dłuższego czasu mojego najbardziej nielubianemu dzieciakowi w całym Westeros. Widać wyraźnie, że nie przyjmuje on swoich umiejętności jako darów, a po prostu się wywyższa z ich powodu. Generalnie zachowuje się w stylu „Wiem, że przeze mnie Hodor stał się taki jaki był, ale co tam, chcę następną wizję, bo w końcu jestem teraz Trójoką Wroną”. Może i jesteś, ale wydaję mi się, że powinieneś zachowywać się bardziej rozsądnie, mimo wszystko. Taka moja skromna opinia. Wracając, jego kolejna wizja pokazuje nam to, co przewidywali fani od wielu lat. Jon nie jest synem Neda, a jego siostry. Przedstawiono to rozsądnie, by widz mógł zrozumieć decyzję Neda i Lyanny o tym, dlaczego uznano Jona za bękarta. Wciąż nie mamy pewności kto jest jego ojcem, jednak jeżeli fanowskie teorie również się potwierdzą będziemy mieli pretekst do nawiązania paktu między dwojgiem najbardziej lubianych pretendentów do Żelaznego Tronu.

W Winterfell uspokoiło się od czasu bitwy, jednak fabuła trochę zawodzi. Pewnie, wypędźmy Czerwoną Kapłankę, w końcu na nic się nam nie przyda, prawda? Petyr mówi wprost o swoich pragnieniach, jednak wydają się one nierealne, tak samo Sansie, jak i mi. Ogłoszenie Jona Snowa królem na północy jest moim zdaniem sztampowe do bólu, ale raczej konieczne dla dalszej akcji. I tak wszyscy się ucieszą, bo każdy kibicuje Jonowi, więc twórcy poszli po linii najmniejszego oporu pokazując nam jego dojście do władzy.

Pomimo kilku naprawdę soczystych niespodzianek, ten finał był odcinkiem kilku mocnych scen, dających satysfakcję. Po co przedłużano czas finału, skoro wyraźnie nie wykorzystano tego do pokazanie czegoś więcej? Mam wrażenie jakby zabrakło tam czegoś naprawdę soczystego, stawiającego kropkę nad i. Zakończenie odcinka wypłynięciem Daenerys w kierunku Westeros, w towarzystwie Theona i jego siostry, a także w asyście smoków jest zaledwie delikatnym cliffhangerem. Brakowało mi jakiejś wyrazistej brutalnej sceny, uśmiercenia lub zranienia ważnego bohatera. Wizja zaatakowania Królewskiej Przystani przez smoki jest jedynie obietnicą wielkich emocji i znacznie ciekawszego rozwoju akcji w sezonie 7.

 

Jestem otwarty na dyskusję na temat odcinka 😉

Dodaj komentarz